niedziela, 29 czerwca 2008

Recenzja: Pokemon Yellow

Dziś będzie o Pokemonach (naprawdę), a dokładniej o grze Pokemon Yellow. PY, to kwintesencja pierwszej "generacji" kieszonkowych potworów. A przynajmniej do czasu, aż na GBA pojawiły się rimejki wersji Green/Red. Od pozostałych kolorów (przynajmniej w wersji na GB) odróżnia się tym, że ma lepszą grafikę (obsługuje GBC) oraz tym, że jesteśmy "skazani" na podróżowanie z Pikachu.


Jako całkowity amator w temacie nie miałem zielonego pojęcia, który stworek jest dobry a który do bani. Nie miałem też pojęcia jak następuje rozwój i jakie ataki warto im dodawać. Ot, typowa gra, która jest skierowana do indoktrynowanych kreskówką osób. Mnie pozostało posiłować się (doskonałym) poradnikom w internecie (m.in. na IGN).
Jeżeli chodzi o samą grę, to Pokemon Yellow jest typowym rpgiem. Chociaż wróć. Nie do końca typowym. To nie my zdobywamy doświadczenie, a nasze "bronie". Ale poza tym, wszystko się zgadza. Chodzimy po świecie, walczymy, zdobywamy expy, a co za tym idzie kolejne poziomy doświadczenia stając się coraz potężniejsi.



Jeżeli chodzi o poziom trudności, to nie należy on do najwyższych. Szczerze mówiąc, Pokemony mogłyby się nazywać Moje Pierwsze RPG. Questów jako takich nie ma w ogóle. Nawet takich najbiedniejszych, typu idź i wybij milion szczurów co się zalęgły w piwnicy. Chociaż nie, przez te 40+ godzin gry, parę razy proszono mnie, żebym dostarczył coś prof. Oakowi. No, ale to tyle.
Praktycznie cały czas gry upływa na chodzeniu od jednej wioski do drugiej, gridnowaniu naszych stworków, walkami z innymi trenerami i łapaniem dzikich pokemonów. A tego wszystkiego będzie naprawdę dużo. Zgodnie z prawami jrpgów, co 20 kroków czeka nas losowa walka.
Co gorsza, sama gra mocno spowalnia levelowanie, gdyż Pokemony mają ograniczoną ilość ataków. Więc, albo często trzeba wracać do Poke Center, by tam się odświeżyły, albo mieć ze sobą zapas odświeżaczy.
Generalnie, grafika jest dość przeciętna, chociaż jeżeli wziąć pod uwagę, że to gra na Gameboya, to chyba trudno oczekiwać cudów. Jasne, jest lepiej niż w poprzednich wersjach, bo jest jakikolwiek kolor, ale co to za kolor? Po prostu kolejne lokacje mają inne tła poustawiane. Jedynie walki są nieco lepiej zrobione.
Muzyka, no cóż. Powiem tylko, że po pół godzinie ze słuchawkami na uszach byłem zmęczony całym tym brzdąkaniem i wyciszyłem wszystko w cholerę. Ale chyba też odzwyczaiłem się od poziomu muzyki z oryginalnego GB.
Ale tak w sumie, to całkiem sympatycznie się przy grze bawiłem. Zbierania jest cała masa, nawet powolny rozwój "fabuły" (chcesz zostać najlepszym trenerem Pokemonów, więc musisz wziąć udział w turnieju i pokonać poprzedniego mistrza) mnie nie odstręczyła za bardzo.


Pozostaje chyba już tylko pytanie czy warto? Jak napisałem, nie bawiłem się źle, więc ja gry w Pokemon Yellow nie żałuję. Wiedziałem, że jak ktoś kopie mi tyłek, to wystarczy, że podleveluję swoje Pokemony i wszystko będzie w porządku.
Koniec końców, z czystym sumieniem mogę polecić każdemu zagranie w przynajmniej jedną odsłonę Pokemonów. Nie musi to być wersja Yellow, może być jedna ze 150 innych, bo w 90% to praktycznie ta sama gra, dopieszczana wraz z kolejną iteracją.


Mój werdykt:
Okej
Zrobił: Game Freak
Wydał: Nintendo
Rok produkcji: 1998-2000
Cena: ~30zł (plus gameboy)

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Podsumowanie tygodnia XIII

Wylądowało Impulse, nowy zawodnik w dostarczaniu gier bez potrzeby wychodzenia z domu. Stardock, twórcy znani głównie z programów upiększających Windows, a także "potentaci" strategii kosmicznych (m.in. Galactic Civilizations, Sins of the Solar Empire) mają dość ambitne plany.
Nie tylko gry nie posiadają żadnych DRM (klucz jest potrzebny wyłącznie do zaktualizowania gry), ale też nie trzeba w ogóle być podłączonym do sieci by później w kupione gry grać (o odpalaniu już jakiegoś trzeciego programu nie wspominając). Słowem, wreszcie kupujący nie jest traktowany jak złodziej, tylko jak poważny partner.
Prócz samej cyfrowej dystrybucji, Impule pozwala na prowadzenie blogów, czatowanie, kolegowanie się z innymi użytkownikami no i używanie forów. Słowem, wszystko to, co w XXI wieku serwis "społecznościowy" potrafić powinien.
Podobnie jak Steam Cloud, w niedługiej przyszłości, mają być udostępnione metody przetrzymywania stanu gier nie na komputerach lokalnych, ale na serwerach Impulse. Czyli ma być jeszcze lepiej.
Z okazji premiery nowej platformy "musiałem" coś zakupić. Więc wybór padł na Political Machine 2008, czyli symulację wyborów w USA (choć nie tylko) AD 2008 (choć nie tylko).
Gra jest bardzo sympatyczna i dość rozbudowana: wygłaszamy oczywiście przemówienia, bierzemy udział w debatach czy talkshowach, tworzymy lokalne centra wyborcze, zbieramy poparcie i fundusze, jednocześnie utrudniając życie przeciwnikowi.
W sumie, jak w prawdziwej kampanii.
Rzutem na taśmę spróbowałem także nowej bety Mythosa. Teraz postanowiono z tego zrobić bardziej MMO, Zamiast wybierania instancji i "teleportowania" się z samch miast, oddano graczom cały "świat" do zwiedzania.
Pozwolono nawet na zmianę kamery na typowe TPP. Korzystając z okazji postanowiłem zrobić sobie inną postać (satyrkę pyromancekę), żeby zobaczyć jak się gra postacią magiczną. Inaczej.
No i zostało jeszcze oczywiście Ikariam, bo w to wciąż gram. Rozwój miast postępuje bardzo powoli, bo ilość potrzebnych surowców idzie w tysiące, a czas tworzenia nowego budynku w naście godzin. A tu jeszcze każą się zbroić, bo nie znamy dnia ani godziny, kiedy ktoś nas zaatakuje. Trzeba chyba będzie pomyśleć, nad nową wyspą z marmurem (bo to główny produkt deficytowy prócz drewna).

Najmilszą niespodziankę zostawiłem sobie na koniec. W zasadzie to już nie poprzedni, a ten tydzień, bo dziś odebrałem wygraną na alledrogo konsolę PS2.

Wraz z konsolą dostałem memorkę, trzy pady (no, ale jeden jest tylko w porządnym stanie) no i grę WRC II. W sumie nieźle. Teraz wreszcie mogę ponownie zacząć odkupywać rzeczy, które utraciłem kilka miesięcy temu podczas włamania. No i zacznę przechodzić gry, które mi się na PS2 uzbierały na kupce.

wtorek, 17 czerwca 2008

Retro Tydzień XII

PC

Po raz kolejny wiadomości, praktycznie ze Steama. Po pierwsze, na usłudze Valve pojawiło się Penny Arcade Adventures: On the Rain-Slick Precipice of Darkness, Episode One, czyli pierwsza część przygód Tycho i Gabe'a. Oczywiście dostępna jest wyłącznie wersja windowsowa, więc posiadacze innych systemów operacyjnych, muszą skorzystać z innych źródeł zakupu gry.
Ponadto, do Steama dołączyło Mumbo Jumbo, jedna z większych firm casualowych. Można kupić m.in. całą serię Luxor (4 gry) czy 7th Wonder II. Każda z gier kosztuje jedyne 10 dolarów, czyli połowę tego, co przy zakupie poprzez stronę Mumbo Jumbo. Dodatkowo, za 40 dolarów (+VAT), dostaniemy wszystkie gry Mumbo Jumbo dostępne na steamie. Jak ktoś lubi Luxorować, to nie ma się nad czym zastanawiać.


Xbox Live Arcade

Tydzień po PSN, do XBLA dołącza Commando 3, chodzona strzelanina od Capcomu. Zaleta nad wersją PS3 jest oczywista - można będzie ściągnąć wersję beta Super Street Fighter 2 Turbo HD Remix już za tydzień.
A ponadto, wyszedł Frogger 2. Niestety (?), to nie ten sam Frogger 2 co przed 8 laty czy nawet nie ten sprzed 14 lat .Ile Froggerów 2 potrzeba światu?


Playstation Network

Na amerykańskim PSN, można sobie kupić Syphon Filter z PSXa, za 6 dolarów, lub pierwszą odsłonę na PSP (Dark Mirror) za 16. I to w zasadzie tyle.


Virtual Console

Po tygodniu abstynencji, mamy aż 5 gier na VC.
Alex Kidd in the Miracle World (SMS - 500 punktów) - przygody pierwszej maskotki Segi. Mimo, że postać jest już prawie zapomniana, dzięki Sonicowi, to akurat w tę grę z Alexem można zagrać, bo to solidna platformówka.
Fatal Fury 2 (Neo-Geo - 900 punktów) - w oczekiwaniu na Fatal Fury Special, polecam przyjrzeć się Fatal Fury 2. W porównaniu do poprzedniczki, w zasadzie wszystko poprawiono - postaci są większe i lepiej animowane, jest ich oczywiście więcej, a sam system walki został poprawiony. Zdecydowanie dobra bijatyka na VC.
Last Ninja 2 (C64 - 500 punktów) - ostatni ninja znów wkracza do akcji. Niczym Ryu Hayabusa (czy może vice versa), w swojej drugiej części przygód zamienia Japonię na USA. Wielkich zmian w stosunku do części pierwszej, nie ma. Ale to nic złego, bo jedynka była naprawdę dobra, więc i ta taka jest.
Czy w tym tygodniu już wspominałem, że chciałbym część czwartą zobaczyć? System 3, bierzcie się do dzieła.
Nebulus (c64 - 500 punktów) - swego czasu ta obracająca się wieża pośrodku ekranu robiła piorunujące wrażenie. A poza tym, to wciąż całkiem niezła platformówka.
Ninja Combat (Neo-Geo - 900 punktów) - najgorszą grę zostawiłem na koniec. Bo to niestety, bardzo słaba chodzona bijatyka od SNK.

Podsumowanie tygodnia XII

W tym tygodniu niespecjalnie się działo, jeżeli chodzi o samo granie. Wciąż jedyny czas jaki mam na granie, poświęcam Ikariam rozbudowując moje dwa imperia (idzie mi całkiem nieźle). W tym tygodniu odkryłem znaczenie traktatów kulturowych, które dość istotnie zwiększają zadowolenie wśród kolonistów. No i w tu się przydaje bycie w jakimś większym sojuszu, bo chętnych do wymiany. Zamiast rozbudowywać w nieskończoność tawerny, budujemy muzea.
Prócz tego, tradycyjnie pograłem kilka godzin w Mythosa i mój Gadgeteer zyskał kolejny poziom doświadczenia. Muszę przyznać, ż powoli gra zaczyna mnie nudzić. Wciąż poruszam się po podobnych miejscach, walczę z podobnymi maszkarami. Chyba chodzi o to, że cały czas gram samotnie, a to w końcu gra stworzona do gry gupowej. Trzeba się chyba rozejrzeć za jakimś towarzystwem, bo będzie kicha.

piątek, 13 czerwca 2008

Recenzja: Henry's House

Kontynuujemy publikację recenzji z POKE#7. I znowu Mancubus, tym razem w atarowskiej platformówce - Henry's House.

Rodzice Henryczka wybyli. Nie wnikamy - gdzie, kiedy, z kim, dlaczego mały został bez opieki. Informacje te są całkowicie nieistotne i wprowadzą jedynie zbędny chaos w procesie poznawczym.
Z naszego punktu widzenia istotne jest, że Henryś musi posprzątać dom. Być może był to nakaz rodziców, być może obawia się bury po ich powrocie? Któż to wie? Jednak to wszystko nie jest dla nas ważne. Musimy skupić się na wykonaniu zadania. Pełna koncentracja, maksymalne skupienie, mistrzowskie opanowanie drążka sterowniczego, błyskawiczne podejmowanie decyzji, umiejętność poruszania postacią na ekranie z dokładnością do piksela - wszystkie te zdolności są wymagane, jeżeli chcecie ukończyć tę sympatyczną grę.


Zaś grę ukończyć chcecie, gdyż to, co dzieje się po wyjściu z ostatniego poziomu przerasta wyobrażenia hinduskich joginów, kontemplujących w pozycji lotosu sens istnienia świętych bawołów ze stanu Kerala.
Powróćmy jednak do celu istnienia Henryczka. Musi on uprzątnąć osiem pomieszczeń z porozrzucanych tu i ówdzie przedmiotów. Kapelusze. Mydła. Kielichy. Świeczki. Misie. Pieczyste. Czaszki.
Każde pomieszczenie mieści się na ekranie w całości i musi zostać całkowicie wyczyszczone, aby Henryś mógł przejść do następnego. Nie jest to jednak zadanie proste - mały jest istotką niezwykle delikatną, upadek z dość niewielkiej wysokości kończy się tragicznie. Dotknięcie określonych przedmiotów również kończy się tragedią.

Co gorsza, w każdej izbie na życie bohatera czyhają przeszkadzajki. Wielkie, tupiące buciory. Kapiąca woda. Wrzątek z imbryka. Uwolniona z zegara kukułka. Drapieżny nietoperz. Samobieżne odbiorniki radiowe. Istny horror trzylatka - brakuje chyba tylko Jamesa P. Sullivana wyskakującego z szafy. Jeśli dowolna z tych rzeczy muśnie Henrysia - śmierć. Żadnych pasków energii, żadnego megahealth. Bohater musi kicać z półeczki na półeczkę, zakieszeniając kolejne przedmioty. Po zebraniu wszystkich na planszy pojawia się ostatni, ukryty do tej pory przedmiot - kluczyk. Dopiero z nim w kieszeni Henryś może udać się do wyjścia.



Strona wizualna gry jest dobra - sporo kolorów, wyraźne, duże obiekty, porządna animacja. Oprawa dźwiękowa z kolei nie jest najlepsza. Podczas rozgrywki towarzyszą nam tylko dźwięki. Muzykę - jeden utwór, trwający jedenaście i pół sekundy - odnotowano jedynie na planszy tytułowej. Sterowanie jest poprawne - nikt nie powinien mieć większych kłopotów z opanowaniem Henry'ego. Problematyczny za to poziom trudności gry. Przygodę rozpoczynamy z trzema życiami, które początkującemu graczowi nie wystarczą nawet na przejście pierwszej komnaty. Oczywiście po kilku próbach ujrzymy kolejną komnatę, niemniej gra jest trudna.


Wymaga zręczności, poruszania się z dokładnością do pikselka i dobrego, wypróbowanego joysticka (tudzież klawiatury). Dla niecierpliwych i frustratów, tracących ostatnie życie na siódmym poziomie przygotowano małe oszustwo - na planszy tytułowej wystarczy wpisać CPM, co spowoduje wyświetlenie uśmiechniętego wija oraz, co istotniejsze, da Henrysiowi nielimitowany zapas żyć. Jeżeli nawet z tym ułatwieniem nie będziecie w stanie ukończyć gry, poszukajcie sobie innego zajęcia - hodowla ślimaków wyścigowych powinna dostarczyć każdemu niezbędnej dawki emocji.

Mój werdykt:
Je
Zrobił: Chris P. Murray
Wydał: Mastertronik
Rok produkcji: 1987
Cena: któż to wie?

czwartek, 12 czerwca 2008

Civilization 4: Colonization

Trzeba przyznać, że Colonizacja - "spin-off" świetnej Cywilizacji nie miał tak udanego życia jak swój przodek. Jasne, to tylko klon, ale za to klon całkiem udany. Postarano się przenieść

Na całe szczęście, Sid Meier i Firaxis postanowiły przypomnieć wszystkim, że kiedyś było coś takiego jak Sid Meier's: Colonization i zapowiedziano Civilization IV: Colonization.


Mimo sugerującego tytułu, nie mamy do czynienia z kolejnym dodatkiem do (świetnej) Civilization IV, a przynajmniej nie takim, który wymagałby podstawki.
Podobnie jak u poprzedniczki, tu też wybierzemy sobie jedno z czterech ówczesnych mocarstw, a później postaramy się zkolonizować Nowy Świat (niekoniecznie ten w Warszawie), wywalczając na samym końcu upragnioną niepodległość.



Amerykę podbijemy po raz kolejny już tej jesieni, jednak ani Firaxis, ani Take2, nie podało ani dokładnej daty, ani ceny (mam nadzieję, że ta ostatnia będzie w cenie dodatku do Civ4, a nie "pełnoprawnej" gry).
No to jeszcze czekamy na Civilization 4: Master of Magic oraz Civilization 4: Alpha Centauri 2. Kupie obydwie bez wahania. I to po pełnej cenie.

środa, 11 czerwca 2008

Retro Tydzień XI

Dzień niż powinienem, ale jest kolejne podsumowanie gier, które można kupić od zeszłego tygodnia.


Xbox Live Arcade

W tym tygodniu doszły dwie gry do ściągnięcia - Roogoo, to gra logiczna, kolejna w stylu ułóż spadające cosie różnego koloru do kupy, a znikną. Raczej bez zachwytów. Jednak już Aces of Galaxy wydaje się przyjemną grą w stylu Star Foxa.

Playstation Store

Na PSN za to pojawiły się: Wolf of the Battlefield: Commando 3, czyli jak nietrudno się domyśleć trzecia część kultowej strzelaniny Capcomu. Zupełnie nowe postaci, coop do trzech osób naraz, ale sama gra niestety nic oryginalnego nie wnosi. Średniak, który kosztuje 25zł. Tyle samo przyjdzie nam zapłacić za NovaStrike, mocno biednego shump'sa.
Na europejskim sklepie dostępne jest również Rainbow Six z Playstation 1 w wersji na PS3 i PSP (5 euro) oraz Killzone: Liberation na PSP (2o euro).

Virtual Console

Ha. 4 gry przed tygodniem chyba wyczerpały limit Nintendo, bo w ubiegły piątek nie pojawiła się żadna nowa gra na Virtual Console w Europie. Wstyd.

niedziela, 8 czerwca 2008

Podsumowanie tygodnia XI

Jestem wredną świnią, bo bez żadnego pożegnania, ani nawet słowa pożegnałem się ze starym sojuszem na jednym z serwerów Ikariam. Co prawda wymieniłem nic nie znaczącą grupkę ludzi, na 4 sojusz na serwerze (-Delta Force- na Iota), ale niesmak pozostaje.
Co więcej, jakiś kretyn z miasteczkiem na 3 poziomie mnie zaatakował. Ma chłopak pecha, że wybrał jedną jedyną moją wysepkę, która nie jest w ogóle ufortyfikowana. Jasne, nieco się nachapał (głównie złota, bo chyba z 9000 sztuk), ale od 48 godzin praktycznie non stop ma blokowany port, i co 12 godzin ja najeżdżam jego wysepkę, A co tam, przestanę jak mnie poprosi.
To w zasadzie tyle ciekawych rzeczy w Ikariam. Prócz tego, oczywiście rozwijam swoje wysepki na obydwu serwerach (na obydwu mam już po cztery miasta).

Z innych inszości, mój Gadgeteer w Mythos ma się całkiem nieźle. Jest co prawda na pechowym (13) poziomie, ale tak czy inaczej rozwija się prężnie. Nadal nie rozgryzłem sensu tworzenia jakiś ekstra przedmiotów, może dlatego, że ilość wypadającego lootu z potworków jest tak potężna, że co chwila kończy mi się miejsce w plecaku.
Wciąż jednak chodzę w pojedynkę co nieco ogranicza zabawę. Nie mam w zasadzie po co wchodzić na mapy epickie, bo od razu zostaję zabity. Tak więc jeżeli ktoś z czytających całkiem przypadkiem gra, albo zna kogoś kto gra w Mythosa, to niech da znać.

No a co jeszcze innego? Kupiłem pierwszą część Penny Arcade Adventure. Wersja demo mi się nawet spodobała, więc "odżałowałem" te 45zł i przemierzam z Tycho i Gabem New Arcadię. Muszę przyznać, że całkiem mi się podoba. Nie jestem jakiś wielkim fanem P-A, ale tu jest całkiem nieźle. Ot, taki lajtowy rpg, z paroma kloacznymi dowcipami.
Z tej godziny gry, to co mi się nie podoba, to przede wszystkim brak udźwiękowienia gry. Narreator w intrze jest bardzo fajny, a później następuje fatalna cisza.
Rozumiem, że to chęć utrzymania budżetu (i wielkości) gry na jak najmniejszym poziomie. Ale nawet od gry "budżetowej" w 2008 roku należy oczekiwać pewnych standardów. Z trzeciej strony, rzeczywiste głosy Tycho i Gabe'a zupełnie nie pasują do ich wirtualnych alter ego, a podkładanie głosów przez kogoś innego jest nie do pomyślenia.
W każdym razie, w niedługim czasie możecie spodziewać się jakiś większych wrażeń, a może nawet recenzji.

piątek, 6 czerwca 2008

Recenzja: Bio-Defense

Kolejna recenzja z niewydanego POKE #7. Ponownie Mancubus, ale tym razem Bio Defense.

Cześć! Wołają mnie Eo. Nie „emo”, tylko Eo. Skrót od ksywki, „eozynofil”, a jeśli naprawdę chcecie poznać moje imię i nazwisko - proszę bardzo, nazywam się Granulocyt Zasadochłonny. Fajnie, co?


Urodziłem się w szpiku kostnym, ale ileż można w domu siedzieć? Wzywał mnie wielki świat, bez namysłu więc wskoczyłem do krwiobiegu i pływałem sobie pomiędzy tymi bezmyślnymi erytrocytami w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego miejsca do osiedlenia się. Roboty nie było za wiele, a utrzymanie miałem zapewnione - czego chcieć więcej? Spokojne pławienie się w osoczu, co jakiś czas leniwe łyknięcie jakiejś bakterii bezczelnej na tyle, żeby pałętać się po żyle czy innej tętnicy. No i właśnie wtedy pojawiła się Infekcja, a ja wpadłem po uszy w gówno.

Tak naprawdę to nie tylko ja, ale cała nasza ekipa - nie myśleliście chyba, że tak sam jeden się po tym krwiobiegu rozbijałem, co? Jest nas, eozynofili, spore stadko. Gdzieś tak ze sto dziewięćdziesiąt w milimetrze sześciennym krwi, chociaż wyże i niże demograficzne są częste.
Zresztą, grupa pławiąca się we krwi nie jest jakoś specjalnie liczna - ci z tkanek, to dopiero ekipa! Jest ich ze sto razy więcej! Jednak tego dnia wiedziałem, że to nie jakaś kłótnia czy głupie zacięcie się w palec - pojawiło się nas wielu. Bardzo wielu. Działo się coś złego. Podręciłem produkcję enzymów trawiennych, nastroszyłem groźnie ziarnistości i zacząłem wypatrywać potencjalnych przeciwników…



Na szczęście twórcy gry Bio Defense oszczędzili nam przemyśleń leukocyta którym sterujemy, i skupili się na czystej akcji. Zadanie nie jest skomplikowane - do organizmu pacjenta dostały się jakieś paskudne bakterie. Naszym celem jest odnalezienie ognisk infekcji i wyeliminowanie atakujących system ciał obcych.
Do dyspozycji oddano nam bliżej niesprecyzowaną białawą komórę, potrafiącą poruszać się po planszy pełzakowatym ruchem i wchłaniać pętające się tu i ówdzie czarne kropki, kreski i kółka, mające odwzorowywać bakterie. Tak naprawdę to nie mam stuprocentowej pewności, że chodzi tu o bakterie, no ale nie ma co wdawać się w szczegóły. Joy w łapę i na ratunek pacjentowi!

Grę rozpoczynamy od wyboru ilości graczy i stopnia trudności, przedstawionego zresztą dość niezwykle. Nie ma tu klasycznego poziomu pierwszego, drugiego czy trzeciego, ale… temperatura ciała pacjenta. Zaczyna się dość niewinnie - od 99 stopni Fahrenheita (po naszemu to 37,2C), potem jest 101F (38,3C, zaczyna być poważnie), 103F (39,4C - ho ho ho…) aż po końcowe 105F (40,5C - poważna sprawa).

Po wybraniu poziomu trudności nasze dzielne Atari przedstawia nam planszę gry - zarys ciała pacjenta podzielony na małe, kwadratowe strefy. Nad ciałem widoczne są - odpowiadające liczbie żyć - wskazania termometru, ekran elektrokardiografu (zbędny bajer), zaś pod ciałem - belka z punktacją graczy i aktualnym high score. W tym momencie naszym zadaniem jest odnalezienie w ciele ognisk infekcji, a następnie usunięcie z nich obcych organizmów. Tłumacząc to na polski - przesuwając kursor joyem po kolejnych kwadracikach musimy znaleźć taki, który ma w środku wielką, czerwoną kropę. Po znalezieniu takiegoż - wskazać go i wcisnąć fire. W tym momencie na ekranie ukazuje się kawał tkanki, na kształt labiryntu ukształtowany, zaś joy zaczyna służyć do przemieszczania po planszy wspomnianego już granulocytu zasadochłonnego. Zadaniem gracza jest pochłonięcie wszystkich pałętających się po ekranie czarnych śmieci. Występują one w kilku postaciach - kropki są najpopularniejsze i najmniej zabójcze, kreski - na ogół jest ich niewiele, są groźniejsze od krop, kreski z efektownymi zawijasami na końcach - obecne na wyższych poziomach trudności, mocno toksyczne, oraz wielkie kropy - występujące pojedynczo, trujące że aż strach, ich konsumpcja jest wysoce niewskazana - do zaliczenia planszy wystarczy usunąć z planszy pomniejsze tałatajstwo.


Oczywiście, cała ta zaraza nie jest kompletnie głupia - paskudztwa zdają się wiedzieć, że szybkie pochłonięcie kilku z nich wyśle naszego Eo do Krainy Wiecznej Mitozy i wykazują zdecydowane powinowactwo do nieszczęsnego granulocyta, pchając się prosto pod jego błonę komórkową. Chwilę wytchnienia umożliwia pojedyncze pole w ciemnej belce na dolnej krawędzi planszy (zgaduję, że ma to być naczynie krwionośne). Po oczyszczeniu wybranego kawałka tkanki lądujemy ponownie na ekranie przedstawiającym ciało pacjenta, aby szukać kolejnego źródła infekcji. No, chyba że akurat był to ostatni zainfekowany kawałek ciała i temperatura pacjenta spadła do 98,6 stopni Fahrenheita (37C) - oznacza to wygraną i rozpoczęcie gry na wyższym poziomie trudności.

Gra nie jest specjalnie wciągająca, ma denerwujące sterowanie (wymaga częstego wychylania joya po skosie - osoby z gorszym manipulatorem drążkowym albo klawiszowcy będą narzekać), grafika nie powala, dźwięk też nie należy do nadzwyczajnych, muzyki nie stwierdzono. Po co więc w ogóle recenzować takiego średniaka? Ano, z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, jest to jedna z niewielu gier na małe A odtwarzająca samplowaną ludzką mowę - co prawda na tyle niewyraźnie, że ciężko jest ją zrozumieć, ale liczy się pomysł.
Po drugie, tą grę dedykuję wszystkim malkonentom i innym oszołomom utrzymującym, że za „starych, dobrych czasów” każda gra była wielkim przełomem, nowością i niesamowitym hiciorem. Miłego grania.

Mój werdykt:
Eeeee
Zrobił: Game Gems Inc.
Wydał: Game Gems Inc.
Rok produkcji: 1984
Cena: któż to wie?

wtorek, 3 czerwca 2008

Retro Tydzień X

Czas zobaczyć co tam w poprzednim tygodniu można było kupić z retro tytułów.

Zaczniemy tradycyjnie od

Xbox Live Arcade

Fatalnych portów starych gier Atari ciąg dalszy. Tym razem wybór padł na grę Warlords (nie mylić ze strategią SSG). 4 graczy (ew. komputer) walczą ze sobą próbując zniszczyć sobie naprzemiennie zamek. Naprawdę nie rozumiem, po co to w ogóle wydawać.


Playstation Store

Wreszcie, wiele miesięcy po całym cywilizowanym świecie, także w europejskim PSN pojawiło się Super Puzzle Fighter II Turbo HD Remix, czyli jeszcze jedna gra z cyklu ułóż kilka klocków jednego koloru. Tym razem w przepięknym HD.
Dodatkowo prosto z pierwszego Playstation, Sony wraz z Ubi Softem pozwoliło na zakup pierwszej odsłony Raymana. Jak zwykle w przypadku gier z PSOne, w grę można również grać na PSP.
A skoro już o PSP mowa, to w sklepie dostępna jest kolejna pełna gra do ściągnięcia, trzecia odsłona platformówki Medievil o podtytule Resurrection. Niestety, nie tak fajna, jak części pierwsza i druga.


Virtual Console

Na Virtual Console za to aż trzy gry, co nieczęsto się ostatnio zdarza.
Pierwszą grą okazał się Burning Fight (Neo-Geo - 900 punktów) - to biedny klon Final Fight czy Streets of Rage. Gra naprawdę jest bardzo kiepska i nawet nałogowcom raczej jej nie polecam.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się Pokemon Puzzle League (N64 - 1000 punktów) - czyli Panel De Pon aka Planet Puzzle League aka Tetris Attack, czyli jedna z lepszych gier logicznych na konsole. Niby jedna z wielu połącz trzy jednakowe klocki, ale ta gra ma w sobie coś. I nie chodzi mi o Pikachu.
Miłośnicy bijatyk, z pewnością ucieszą się z Samurai Shodown (Neo-Geo - 900 punktów) - kolejna bijatyka od SNK i kolejna pierwsza część serii. Zamiast typowego mordobicia pięściami tym razem mamy do czynienia z biciem się mieczami i innymi ostrzymi narzędziami. Nie jest tak dobra, jak część druga, ale i tak jest dobrze. A co więcej jest krew (nie tyle, co w wersji japońskiej automatowej, ale jednak jest).

niedziela, 1 czerwca 2008

Podsumowanie tygodnia X

Po wysupłaniu 98zł na 1GB pamięci DDR1 (chamstwo, żeby tyle to kosztowało), wreszcie porzuciłem wysłużonego Windowsa 2000, na rzecz wysłużonego XPka. A to oznacza, że część rzeczy, które do tej pory mi nie chciały działać, mogę wreszcie normalnie spróbować. Nie mówiąc tym, że wreszcie nie muszę co pół godziny wyłączać firefoxa, bo ta wspaniała przeglądarka musi trzymać wszystkie zakładki sobie w pamięci.
No więc, ponownie zainstalowałem sobie Mythosa. I muszę przyznać, że bawię się całkiem miło. Poprzednim razem ledwo co liznąłem grę. Mój Gadgeteer jest już na 10 poziomie. Cały czas chodzę z jakąś flintą, bo jednak co atak z dystansu, to atak z dystansu.
Z ciekawych skilli, to mogę używać broni jak karabinu maszynowego. Pozwala to na super szybką eksterminację dużych grup przeciwników (no i bossów). A jest co eksterminować.


Niespecjalnie jeszcze zająłem się tworzeniem własnych przedmiotów i ulepszaniem już posiadanych, bo oczywiście takie opcje w grze też są. I nie mówię tylko o miejscach w broni czy zbroi, w które wkładamy kamień. Nie, możemy samemu zwiększać.
Jak na razie udało mi się stworzyć odpowiedni młotek, no i raz nie udało mi się stworzyć hełmu ze znakiem poziomu drugiego (za trzecim podejściem zrozumiałem o co tam w ogóle chodzi).
Trochę przeraża mnie ilość wywalanego przez potworki stuffu. Jest tego całe zatrzęsienie.
W dodatku, jak w przypadku innych gier diablo-podobnych, interfejs plecaka (czy raczej algorytm układania rzeczy w nim) jest beznadziejny. Ale, to jak wspomniałem przypadłość wszystkich tytułów.
Jeżeli mam mieć do gry jakieś zastrzeżenia, to wyłącznie takie, że zbyt szybko odnawiają się potworki na mapach. Bo niestety, nie jest tak, że jak wyczyścisz sobie jedną lokację, to ona pozostanie pusta do końca (czy nawet do momentu ponownego jej odwiedzenia). O nie, wystarczy odejść na kilkadziesiąt kroków, w inny kraniec mapy i wrócić. I znowu musimy zabijać wszystkie te łatatajstwa. Trochę to męczące, szczególnie przy chodzeniu po podziemiach, do których się dostaliśmy by wykonać jakieś zadanie.



Tak więc jakby ktoś miał możliwość gry w Mythosa, to niech skrobie do mnie jakąś informację. Z chęcią spróbuję pograć w tandemie (bądź większej grupie).

A prócz Mythosa, gram wciąż w Ikariam. Na obydwu serwerach (org i com), wstąpiłem do sojuszy. Na com, dostałem zaproszenie do jednej "gildii", która powstała w zasadzie by się zjednoczyć przeciwko bardzo denerwującemu sojuszowi Conquest. Ponieważ nieco już obrosłem w piórka i mam dostęp do wszystkich czterech surowców, gra nieco się spowolniła. Teraz już w zasadzie na wybudowanie jakiegoś budynku czeka się kilkanaście godzin, więc jak zajrzę raz czy dwa razy na dobę, to jest dobrze.
Nieco "lepiej" jest na serwerze org. Tam przystąpiłem do sojuszu serwisu Gamers With Jobs (polecam stronę, podcast i w ogóle). Na tym serwerze wciąż mam tylko trzy miasta i powoli się przymierzam do wybudowania czwartego. Na szczęście mam dostęp do wszystkich surowców, prócz siarki, więc jestem samowystarczalny w tej materii.