środa, 19 stycznia 2011
Nintendo 3DS
poniedziałek, 3 stycznia 2011
Wyprzedaż na Steamie
sobota, 1 stycznia 2011
Grostanowienia noworoczne 2011
Moja kupka wstydu nieco zmalała. Fakt, nie udało mi się zejść do „obiecywanej” sobie granicy 66,6% nieukończonych gier, ale udało mi się „zbić” 75% do zaledwie 71,3%.
Wydawałoby się niewiele, ale jeżeli kupiłem w tym roku ponad 100 gier, to wynik całkiem zadowalający.
Wg serwisu Raptr i statystyk Steama (nie zawsze miałem klienta Raptr odpalonego) oto moje najbardziej grane tytuły w poprzednim roku:
Borderlands 58 godzin, a kupiłem ją zaledwie w połowie roku jak była na wyprzedaży na Steamie. Przed premierą niewiele kto jej dawał szanse sukcesu. I nic dziwnego, skoro głównym atutem gry miała być niebywała ilość dostępnych broni.
A co w tym najlepszego? Wiem, że jeszcze dużo przede mną bo skończyłem dopiero podstawkę i Zombie Island of Dr Zed. Knoxxa mam fabularnie skończonego, ale trochę zadań pobocznych zostało, a u Moxxi przeszedłem jedynie jedną arenę. Claptrapów nawet nie ruszyłem. A przecież jeszcze jest drugie podejście do fabuły albo inna postać.
Pierwsze miejsce wśród przegranych miał The Saboteur z zaszczytnymi 48 godzinami na liczniku. Łabędzi śpiew studia Pandemic pokazuje co było nie tak z tą firmą. Pomysły może i miała doskonałe (Mercenaries, Destroy all Humans), ale brakowało jej szlifu. Gdyby każdy z tych tytułów jeszcze przetrzymać z pół roku i wprowadzić parę poprawek, byłyby dużo lepsze.
Główny bohater Sean potrafi wiele - umie się wspinać, strzelać, dać po mordzie jak trzeba, wysadzi w powietrze, a dodatkowo jest kierowcą rajdowym. Po prostu człowiek orkiestra. Ale jak to zwykle z takimi ludźmi bywa, wszystko pozostawia nieco do życzenia. Wspinanie po ścianach jest, może i jest dużo realniejsze niż w Asasynach czy inFamous, ale przecież od takiej gry nikt nie wymaga realizmu tylko dobrej zabawy i wolnego metodycznego skakania z jednego kawałka ściany na drugi. Poza tym, twórcy zdecydowanie przegięli jeżeli idzie o ilość rzeczy do zniszczenia. Nie przesadzę jeżeli powiem, że niemieckich instalacji na terenie Paryża i okolic było niewiele poniżej 1000. Z tych 48 godzin, pewnie kolo 30 zajęło mi oswobodzenie wszystkiego co się dało. Taki to już ze mnie wyzwoliciel
Ostatnie miejsce na pudle zajął Assassin's Creed 2, którego skończyłem dosłownie przed paroma dniami.
Z ręką na sercu powiem, że to chyba najbardziej poprawiona kontynuacja w historii (a przynajmniej nic tak od ręki lepszego mi nie przychodzi). Poprawiono w grze dosłownie wszystko to, co kulało w oryginale. Teoretycznie nadal wszystko opiera się na tych samych podstawach - musimy albo kogoś potajemnie zamordować, albo kogoś śledzić, albo mu coś ukraść, a to wszystko poprzeplatane kilometrami spędzonymi na wspinaczkach po różnych dziwnych miejscach.
Niemniej wykonanie jest dużo bardziej płynne, wszystko jest spięte całkiem dobrze zarysowaną fabułą która ma jakiś sens. Poza tym urozmaicono świat gry, w wielu lokacjach dodano grobowce, gdzie gra przypomina bardziej Prince of Persia, niż Asassyna. No i cały wątek ekonomiczny, gdzie odbudowujemy swoją posiadłość kupując bronie i sławne obrazy oraz naprawiając sklepy i inne urzędy - doskonały, mimo że mało rozbudowany.
Kiedy skończyłem tę przygodę z Ezio stwierdziłem, że wcale bym się długo nie zastanawiał gdybym miał AC:Brotherhood, tylko od razu wrzuciłbym ją do czytnika i grał dalej.
W sumie trochę ciężko mi uwierzyć, że w tak przeciętny tytuł jakim jest pierwszy Asasyn grałem 32 godziny.
Ale muszę przyznać, że jako fundament doskonałych kontynuacji widać było potencjał jak dobra może być gra. Możliwe, że po prostu zabrakło czasu na zrobienie z silnikiem czegoś więcej niż: zanim zabijesz głównego bossa zabij/ukradnij/podsłuchaj do 9 osób rozrzuconych po całej dzielnicy i tak we wszystkich 9 dzielnicach. Nuda.
Z tych 32 godzin pewnie 25 spędziłem na szukaniu najróżniejszych znajdziek porozrzucanych po całym królestwie.
Tak więc na 5 gier straciłem 214 godzin. Prawie 9 dni. A później się dziwić, że mam takie słabe statystyki przechodzenia gier. Muszę chyba więcej zacząć grać w jakieś 4-5 godzinne strzelanki. Wtedy spokojnie skończę 100 tytułów w roku.
Drugim celem na który sobie wyznaczyłem, to nie przepłacać za gry i kupić maksymalnie pięć tytułów po cenie wyższej niż 50% ceny sugerowanej. Nie powiem było ciężko i tylko niesamowitą siłą woli udało mi się nie kliknąć w przycisk KUP słuchając opinii innych ludzi o niektórych tytułach (Red Dead Redemption, Pac-Man Championship Edition DX, Assassin's Creed: Brotherhood itp).
Parę razy czytałem listę zakupów AD2010 i wydaje mi się, że udało mi się spełnić postawiony sobie warunek. Gry, które kupiłem po cenie detalicznej to:
BioShock 2: Skusiłem się na edycję kolekcjonerską z winylem. Myślałem, że podobnie ja w przypadku części pierwszej z figurką Big Daddiego, będzie ciężko ją zdobyć niedługo po premierze. Niestety się przeliczyłem i ta wersja jest wciąż dostępna i sporo tańsza. No cóż, zdarza się.
Etrian Odyssey III: The Drowned City: mógłbym się kiedyś zapytać po co mi część trzecia, skoro nie skończyłem ani 1 ani 2 jeszcze. No ale logika zakupowa, to nie była nigdy moja najlepsza strona. Poza tym to gra wydawana przez Atlus i nigdy nie wiadomo jaki oni mają nakład. Poza tym dorzucali Artbook i wysyłkę za pół ceny. Jestem słaby.
Guwange: shmup na XBLA. Nie sądzę, żeby szybko znalazł się na wyprzedaży bo to towar bardziej niż niszowy. A trzeba było pokazać, że takich tytułów powinno być wydawanych więcej, a nie trzymać wszystkie w Japonii.
Space Invaders Infinity Gene/Limbo: któreś z nich na pewno. Obydwie gry kupiłem kiedy trzeba było wydać 2400 punktów, żeby odzyskać 800. Więc albo Space Invaders dostałem za darmo, albo Limbo kupiłem za połowę ceny. Tak to będę sobie tłumaczył i nikt nie zmusi mnie, żebym się przyznał do naginania zasad które sam ustanowiłem
Ilomilo: teoretycznie ta gra jeszcze oficjalnie nie wyszła, chociaż można było ją ściągnąć poprzez stronę twórców, a następnie zakupić przez demo. A jako produkt jeszcze nie wydany stwierdziłem, że są niewielkie szanse na to, żeby gra miała obniżkę w najbliższej przyszłości. Poza tym jest tak słodka, że musiałem ją mieć. A po każdej sesyjce z Ilomilo muszę odpalić coś męskiego, żeby odzyskać utracony testosteron.
Jakie mam plany na 2011?
- W zasadzie te same co w 2010. Starać się przechodzić więcej niż się kupuje. Cel, który sobie ustanawiam to 66,6% (myślę, że tym razem jest to cel do osiągnięcia, bo wystarczy powtórzyć wynik sprzed roku w zasadzie).
- A co za tym idzie, chcę przejść więcej gier w 2011 niż to zrobiłem w 2010. Jest to do zrobienia, w szczególności że mam pewnie koło 10 gier, które mam rozgrzebane w połowie, albo nawet przy samym końcu (R6: Vegas albo Batman:AA, The Darkness). Ale myślę, że osiągnięcie co najmniej 31 tytułów jest do zrobienia, nawet bez wybierania najkrótszych gier pod słońcem.
- I ponownie nie kupować gier po cenach sklepowych (a już na pewno nie w Polsce). Ale tym razem zwiększę sobie margines kupowanych tytułów po pełnej cenie do 6. Mimo wszystko chciałbym jakoś „nagrodzić” twórców gier, kiedy uważam że na to zasługują, a kupowanie gry w dniu premiery (bądź w jej okolicach) jest chyba najlepszym tego przykładem (poza wysyłaniem alkoholu :) ).